Królewicz z prowincji

Mówi się, że na Tinderze przesiadują roszczeniowe księżniczki przebierające w facetach jak w kolorówce* na promocji w Rossmannie. Nazywa się je "tinderelle" od "Cinderella", czyli po angielsku "Kopciuszek" (gwoli ścisłości Kopciuszek wybredny nie był, właściwie to sam czekał aż książę go znajdzie, i stał się księżniczką dopiero po wyjściu za mąż, ale nie o tym ten wpis).

Nie przeczę, że takie zjawisko jak tinderelle istnieje, kiedyś zresztą chętnie je opiszę (ktoś złośliwy powie: bo sama nią jesteś, hehehe ( ͡° ͜ʖ ͡°) nie). Tym bardziej, że w zachowaniu tinderelli upatruję przyczyn zdziczenia wielu porządnych facetów, którzy - nauczeni złym doświadczeniem - zaczynają nieudolnie zgrywać samców alfa przed całkiem normalnymi dziewczynami. Oczywiście w obawie przed skrzywdzeniem i wyśmianiem. Tak, tinderelle działają na szkodę wszystkich kobiet... ale nie o tym ten wpis.

Przechodząc do meritum - dziś mam ciekawy dowód na to, że nie tylko dziewczyny na Tinderze mogą zachowywać się jak rozkapryszone pindy. Oto bardzo świeża sytuacja sprzed zaledwie kilku dni.

Zdjęcie poglądowe (to nie Sebastian)

Sparowało mnie z niejakim Sebastianem, lat 26. Ujęła mnie w nim przede wszystkim aparycja prowincjonalnego chłopaka o szczerym, prostym sercu, którego można zabrać na wesele do ciotecznego brata, i który świetnie dogada się z twoją rodziną, resztą kuzynostwa, mamą, tatą i babcią. Akurat kogoś takiego wtedy szukałam.

Pisząc "prowincjonalny" nie mam na myśli nic złego - trudno mi po prostu znaleźć trafniejsze słowo na określenie tego typu chłopaków. Nawet nie wiem, czy Sebastian w ogóle pochodził z prowincji. Ale jego gawędziarski ton, wesołość, bezpośredniość, przez które chwilami leciutko prześwitywało urocze zakłopotanie, zwłaszcza kiedy rozmowa schodziła na tematy wielkomiejskich rozrywek, kazało mi zakwalifikować go do typu tych miłych chłopaków z mniejszych miejscowości, którzy przyjechali do wielkiej metropolii, aby tu pracować, znaleźć kandydatkę na żonę i przedstawić ją swojej mieszkającej 200 km dalej rodzinie. Także zapewnianie o swojej tężyźnie i nagminne podkreślanie zamiłowania do sportów wszelakich oraz siłowni utwierdziło mnie w tym przekonaniu.

Po kilku sympatycznych rozmowach umówiłam się z Sebastianem na spotkanie. Dzień przed, wieczorem, wysłałam mu wiadomość, aby ustalić szczegóły.

Ja: Hej, o której się jutro widzimy? 17:30 ci pasuje?
On: A ty pewnie kończysz o 17:00?
Ja: Zgadłeś! ;)
On: I to jest najwcześniejsza pora?
Ja: No tak, a co, chciałbyś wcześniej?
On: 17:00 byłaby dla mnie idealna, bo kończę wcześniej, ale jakoś przeżyję te pół godziny :P

"Jakoś przeżyję" - czy to ma być akt łaski? 

On: Ale proponowałbym gdzieś na zewnątrz, bo będę rowerem.
Ja: To może w kawiarni X, tam jest i ogródek, i miejsca w środku.
On: Ale nie będę miał gdzie zostawić roweru :P Nie reflektujesz na zwykły spacer nad Wisłą np?

Królewicz widać nie może zostawić swego rumaka, musi go taszczyć ze sobą nawet na randkę...

Ja: Aha, myślałam, że kawiarnia będzie OK, bo jak usiądziemy w ogródku będziesz mógł mieć rower na oku. I co, będziesz go tak prowadził obok cały czas? :D
On: No tak, z jednej strony rower, z drugiej ty :D


Ja: No dobrze ;) To jutro 17:30 pod cudem?
On: Haha, na szczęście należę do normalnych ludzi i wiem gdzie to jest


(Nie chciałam wnikać)

W dniu spotkania dostałam wiadomość:

On: Hej, zapowiada się, że będzie dziś padać to może jednak chodźmy do tej kawiarni
Ja: Ok, to podaję adres: <adres>, tam są takie charakterystyczne stoliki
On: Ale tylko w razie jak będzie padać :P



Ja: Wiesz co, męczy mnie takie zachowanie. Sam nie zaproponowałeś żadnego miejsca, a stawiasz jakieś warunki. Chyba lepiej będzie, jeśli odpuścimy sobie spotkanie.

Z doświadczenia mogę powiedzieć, że to nie rozmowa na tinderowym czacie o studiach/pracy/serialach/książkach/kotkach pokazuje, z kim mam do czynienia i czy chcę go bliżej poznać. Decydujący jest sposób, w jaki oboje ustalamy, kiedy i gdzie ma dojść do spotkania. 

Z Sebastianem rozmawiało mi się całkiem nieźle, wydawał się inteligentny i z poczuciem humoru. Nie pisał tylko o sobie, zadawał mi sporo pytań. Uznałam to za dobry znak. Ale przeliczyłam się. Prowincjonalny chłopak o dobrym sercu okazał się tak naprawdę wygodnickim dupkiem, dla którego najważniejszy był jego rower. Mimo że mieszka w jednym z najlepiej skomunikowanych miast w Polsce, a miejscem naszego spotkania było ścisłe centrum - Sebastian po prostu musiał iść na spotkanie z rowerem. A wszyscy wiedzą, że z rowerem można tylko spacerować, to przecież oczywiste.

Prawdziwy książę na białym koniu...wróć! rowerze.

~ Kociooka

* określenie w żargonie blogerek i wideoblogerek specjalizujących się w tematyce urodowej, oznaczające wszelkie kolorowe kosmetyki do makijażu.

Komentarze

Najpopularniejsze posty